Profidea dla kobiet

Szetlandy i Orkady 2016

Jaka jest przyczyna, że dziesięć kobiet, wychodzi ze swojej strefy komfortu, wsiada na rowery z sakwami ważącymi około 20 kg i pedałuje po wyspach, o których istnieniu, do momentu wyprawy, nie ma żadnego pojęcia. Wiatr sieka ich policzki, deszcz zalewa oczy, jedna górka przeradza się w kolejną. Codziennie muszą rozbijać namioty i tak przez kilkanaście dni.  Czy dziewczyny, które tylko okazjonalnie jeździły na rowerze poradzą sobie w trudnym terenie? Jak takie długie obciążenie i zmęczenie wpłynie na ich kondycje? Musiałam się tego dowiedzieć. Jako bikefitter, profesjonalnie zajmuje się doborem pozycji na rowerze i przygotowuje osoby do takich wypraw, więc pojechałam z nimi.

Po przylocie z Warszawy do Aberdeen, w Szkocji, pierwsze duże wyzwanie przed Paniami. Złożenie do kupy rowerów, przymocowanie sakw i zmieszczenie w nich wszystkiego co się przywiozło, okazało się wcale nie takie proste. To pompka nie pasowała do wentyli, to przebiła się opona zanim wsiadłyśmy na rowery, to zostały jakieś śrubki. Po drugie co zrobić z taką ilością pudeł po rowerach i do tego jeszcze o 2 w nocy przekonać obsługę, aby te pudła przechowała. Ale, że kreatywność żeńska nie zna granic  to z 10 pudeł zrobiłyśmy jedno, za to ważące tyle, ze 4 osoby miały problem wciągnąć je do przechowalni bagażu przez „okienko kuchenne”. Jeżeli wybieracie się do Szkocji to małe przypomnienie, pamiętajcie obowiązuje tam ruch lewostronny…

Z miasta Aberdeen, w Szkocji, na wyspy można dostać się albo promem albo samolotem. Po zrobieniu niezbędnych zakupów, na przykład butli do gotowania, wyruszyłyśmy promem w kierunku Archipelagu Orkady do miasta portowego Kirkwall. Orkady położone są na północ od wybrzeży Szkocji, na granicy Morza Północnego i otwartego Oceanu Atlantyckiego. W jego skład wchodzi 67 wysp. Z tego tylko około 20 wysp jest zamieszkałych. Możecie sobie wyobrazić, jakie w takim miejscu, nasza babska dziesiątka, wzbudzała duże zainteresowanie. Spotkałyśmy się przez cała wyprawę z fantastycznym odbiorem, wsparciem i zdarzało się, że napotkane osoby stawały się projektantami naszej wyprawy. Zaczepiali nas Polacy, którzy mieszkają na wyspach od wielu lat, aby nas tylko pozdrowić i zapytać czy czegoś nie potrzebujemy. Ze względu na pogodę musiałyśmy zmieniać naszą zaplanowaną wstępnie trasę, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało ten wyjazd, bo mogłyśmy mieć wpływ na to, gdzie chcemy pojechać lub gdzie dłużej chcemy delektować się przyrodą.

Po objechaniu głównej wyspy Marinland, która jest lekko pofalowana, z dużą ilością pastwisk, dojechałyśmy do kolejnego punktu przeprawy promowej, do miasteczka Stromness. Można odbyć fantastyczny spacer wzdłuż wybrzeża, delektować się widokami z malutkich ławeczek, wsłuchiwać się w odgłosy przeszłości i teraźniejszości. Z wielka przyjemnością wtopiłyśmy się w ten koloryt, jeżdżąc wąskimi uliczkami wzdłuż wybrzeża, wśród szarych, kamiennych domów. Obserwowałyśmy nieśpieszne życie i spokój jaki tam panuje. Pierwszy raz poczułyśmy, ze nasze umysły zaczynają zwalniać i każdą cząstką ciała chłonęłyśmy ten spokój i piękno przyrody.

Na Orkadach moje serce podbiła wyspa Hoy, do której dopłynęłyśmy ze Stromness do Moaness. Jeżeli wracam myślami na ten archipelag to właśnie tam .Wikingowie nazwali tę wyspę „Haey” co oznacza wysoka wyspa. Nazwę swoją zawdzięcza widowiskowym klifom od strony północnej i najwyższemu wzniesieniu na Orkadach – Ward Hill. Drogą asfaltową, wśród pofalowanych wzgórz, olbrzymich torfowisk i rozległych równin dojechałyśmy do miejsca naszego noclegu- wioseczki Rackwick.

Rozległa, kamienista plaża wyrwana pomiędzy klifami. Powyżej otwarta zielona równina, z potokiem wpadającym do morza i kamienny długi parterowy dom, ogrodzony kamiennym murem. To przystań do której każdy może wejść, przespać się, ogrzać się przy kominku i spotkać ludzi, z całego świata, którzy tam akurat zawitali. Spędziłam tam jeden z najpiękniejszych wieczorów, gdzie przy śpiewie, grze na gitarze i dobrej whisky słuchałyśmy opowieści napotkanych osób. Miejsce magiczne poprzez urokliwą przyrodę doskonałe dla miłośników ptaków. Poranek przywitałyśmy w drodze na najwyższe wzgórze, wspinając się szutrowa drogą na klify. Widok pięknego jeziorka, na szczycie wzgórza, wśród wielkich paproci zapiera dech w piersiach. Szlak prowadzi do monumentu skalnego, zwanego Old Man, który jest pozostałością po zapadającym się klifie.

Po opuszczeniu Orkadów, promem udałyśmy się w kierunku Szetlandów. Pięknych, zielonych wysp, będących równocześnie pastwiskami dla owiec i kucyków szetlandzkich. Mocno pofalowanych i dość wymagających jeśli chodzi o ilość podjazdów na pokonywanych odcinkach. Drogi do jazdy wygodne, w większości asfaltowe, bardzo rzadko zjeżdżałyśmy na szutrowe. Najczęściej, jeżeli pogoda na to pozwalała spałyśmy w namiotach na przepięknych plażach. Alternatywą całkiem wygodną i nie bardzo drogą były chaty szetlandzkie (tzw böd). Miejsca, które rybacy wykorzystywali do spania w trakcie trwających połowów. Wygodne, czyste chatki z dostępem do prądu (gdy wrzucisz pieniążka) najczęściej z piętrowymi łóżkami i ku naszemu zdziwieniu z internetem.

Udałysmy się w stronę zachodnio-północną Szetlandów, mijając po drodze zameczek w Scalloway i zatrzymując się na dłużej w muzeum, które okazało się skarbnicą wiedzy o tamtych terenach. Nas najbardziej kusiły strome klify, dlatego też udałyśmy się do miejscowości Eshaness. Wielkim rozczarowaniem okazała się pogoda, wiatr i siekający deszcz, zimno. Dzięki życzliwości mieszkańców, specjalnie dla nas otwarto „dom spotkań” pozwolono nam tam przenocować. Warto było tam dotrzeć. Klify robią ogromne wrażenie. Strome, wysokie urwiska powodują, że każdy nabiera szacunku do tutejszej przyrody i surowego klimatu. Ilość ptactwa, zwłaszcza malutkie, kolorowe maskonury łagodzą nieco ten obraz. Wymarznięte, postanowiłyśmy zmienić naszą trasę i udałyśmy się na południe, tam gdzie cieplej i mniej wieje.

Mając jeszcze pod powiekami błękit morza, białość piasku i zieleń falujących, długich traw, popedałowałyśmy w kierunku Sumburgh. Tam czekał nas nocleg , w bod, blisko wykopalisk i niestety nieczynnego muzeum. Niezwykłą atrakcją tego miejsca, położonego najbardziej na południu Szetlandów,  było to, że aby dostać się do tej chatki trzeba przejechać przez ciągle czynny pas startowy lotniska. Należy tylko przestrzegać zasad bezpieczeństwa, ale nie ukrywam dreszczyk emocji był.Po powrocie promem do Szkocji, w oczekiwaniu na samolot, zrobiłyśmy ostatnią rowerową wycieczkę do zamku, położonego na stromych klifach o nazwie Dunnottar. Widok na ruiny zamczyska i szkocka muzyka grana przez młodego adepta na dudach była dla nas niezwykłym pożegnaniem z tym przepięknym krajem. Dziesięć rowerzystek, w tym surowym klimacie, bezpiecznie dojechało do końca wyprawy.

Kolejny przystanek to piękna Różowa Plaża w Reawick. Dzięki kolejnej życzliwości mieszkańców, mogłyśmy na plaży zapalić ognisko. Niestety na Szetlandach, drzew prawie nie ma. Dzięki temu, ze jest tam sporo torfowisk, zajmują się wydobywaniem torfu, suszą brykiety i palą nimi w piecach.. Jednym z najciekawszych punktów wycieczki okazał się bod w Bridge End, przy East Burra  a tak naprawdę gospodarz tej chaty – Dave. Dzięki jego gościnności byłyśmy na połowach makreli, jego prywatnym kutrem. Udało się nam  zobaczyć Rezerwat Kormoranów, wygrzewające w słońcu foki i wolno biegające kuce szetlandzkie. W 2016 najpiękniejszą plażą Szetlandów została St Ninian Isle. Dotarłyśmy tam wczesnym popołudniem. Piaszczysta grobla tzw tombolo, połączyło wyspę ze stałym lądem., tworząc długą łachę piasku. Rozbijając namioty, na plaży od strony przepięknego brzegu klifowego, miałyśmy spore wątpliwości, co będzie jak morze zaleje nasze namioty. Na wszelki wypadek rowery zostawiłyśmy na wzniesieniu.

Tamara

Komentarze